16-17.08.2017 – dwudziesty drugi trening
W naszym dojo w Kasugai działo się coś związanego z kendo, stąd, przez te dwa dni, trenowaliśmy u senseja w domu – albo w jego ‘biurze’ albo na podjeździe pod domem. Jak można łatwo zgadnąć, nie ma tam zbyt wiele miejsca, stąd przede wszystkim zajmowaliśmy się pchnięciami w statyce (jak powinno prawidłowo wyglądać i skąd brać energię) oraz formami kata.
Zaczęliśmy też ćwiczyć tankendo, zarówno podstawy jak i kata. Robienie maki-otoshi wśród pucharów z zawodów All Japan jest dość ryzykowne, jednak wydaje mi się, że udało mi się poprawić niektóre problematyczne aspekty. Śmiem stwierdzić, że nawet harai jest już prostsze – chociaż mówię tu o tym dużym i ślicznym, które wykonuje się w kata, a nie szybkim i skutecznym, przydatnym w shiai.
18-08-2017 – dwudziesty…eee…
Pociągi jadące w stronę Kasugai zostały odwołane z powodu ciężkich opadów deszczu. Jak wielka musi być ulewa, żeby zatrzymać ruch na torach? Polskie PKP przejedzie przez wszystko, choć, jak dobrze wiemy, zazwyczaj z 500-minutowym opóźnieniem… Na plus mogę zaliczyć paru Japończyków, którzy uprzejmie przetłumaczyli komunikaty biednym gaijinom…
19-08-2017 – dwudziesty trzeci trening
Dzisiaj pojechaliśmy trenować w jeszcze innym dojo, oddalonym o pół godziny jazdy pociągiem od Nagoi. Pogodę, wedle wspomnianej wcześniej skali, można sklasyfikować jako ‘wybitnie obrzydliwą’, co oznacza upał – i jak odkryliśmy, dojo nie tyle nie posiadało klimatyzacji (ach, marzenie), co nie było tam żadnego obiegu powietrza. Weszłam też na kolejny poziom bycia spoconym po treningu, wyhodowawszy piękną zieloną pleśń na moim lewym kote. To był pierwszy trening od tygodnia, gdzie założyliśmy pełne bogu (wraz z cuchnącymi elementami), co, w połączeniu z ogólnym brakiem tlenu, znaczyło, że nie był to przyjemny trening.
Oprócz nas, ćwiczyła również para znacznie lepszych od nas Japończyków, mężczyzna i kobieta – co zawsze przyjmuję z uśmiechem, przyzwyczaiwszy się już do męskiej dominacji (ilościowej!) w sztukach walki. Co było u nich tak niezwykłe, to to, że ich pchnięcia były ledwie wyczuwalne, jednocześnie będąc krótkimi i precyzyjnymi – całkowicie pozbawionymi zbędnej siły czy pchania. No i byli równie spoceni co my 🙂 Szczerze – to był pierwszy moment, kiedy naprawdę podobało mi się jigeiko – co nie znaczy, że byłam jakaś szczególnie wybitna, wręcz przeciwnie. Wszystko co potrafię póki co zrobić, to szarżować, jak tylko usłyszę hajime. Choć czyni to mnie przewidywalną, chyba zostanę przy tym, bo potrafi przynieść zaskakujące dla przeciwnika (i mnie samej) rezultaty.
To jest pierwsza część zapisków Klary, pełniącej rolę tłumacza i gościnnego autora w serwisie Jukendo World, która niedawno zaczęła trenować jukendo i zdecydowała się przyjechać do Japonii na trzy miesiące by zgłębić tajniki tej sztuki walki, wraz ze swoim partnerem Łukaszem.
Odpowiedź