17.09
Niedziela – czas na kolejne zajęcia kulturalno-rekreacyjne, a dokładniej podróże. Tym razem bardziej małe niż duże, czyli całodniowy wypad do Gifu – jednak nie po to, by trenować (choć powiem szczerze, że żałuję, ostatnio było świetnie, choć niełatwo), a żeby zwiedzać. Wypełniliśmy ten dzień przygodami od samego rana, od pierwszej podróży lokalnymi taksówkami, aż do schodzenia z góry zamkowej ścieżką medytacji, która prawdopodobnie była oznaczona jako dość niebezpieczna, ale jako że nie jesteśmy w stanie rozczytać tablic informacyjnych, jakoś zeszliśmy na dół w jednym kawałku.
Ciekawi mnie tylko, dlaczego zawsze staje na tym, by w niedziele, kiedy tylko nie trenujemy, uprawiać ekstremalne spacery pod mniej lub bardziej strome góry. To chyba po prostu ścieżka budo:) Wzmacnianie ciała i charakteru jednocześnie.
18.09
I z powrotem do dojo – tym razem z misją dopieszczenia podstaw, technik harai, z dodatkiem sporej dawki ruchu, ciągłych ataków, podwójnych, a nawet potrójnych – nidan i sandan waza – co oznaczało ciężką pracę po obu stronach, motodachi – nauczyciela i atakującego. Rola motodachi w jukendo jest absolutnie kluczowa, bo to od niego zależy, czy druga osoba wykona prawidłowy atak, czy nauczy się instynktownie wykorzystywać nadarzające się otwarcia – bo choć podczas podstaw są one duże i bardzo wyraźnie zaznaczone, to już przy walce – shiai – o sukcesie decydują ułamki sekund.
Stąd rola motodachi nie tylko by zapewnić cel do pchnięcia, ale też żeby nie przeszkadzać, a przede wszystkim pomóc w prawidłowym ataku. Przy okazji to dobra szansa, aby popracować nad własnymi problemami, jak zachowanie dobrej postawy czy upewnienie się, że biodro nie zmienia magicznie swojego położenia. W późniejszych etapach, gdzie dochodzi ruch obu osób, zaawansowane techniki, w tym kontrataki, podstawy lubią gdzieś się zagubić. To normalne, że w ferworze walki im mniej ktoś ma doświadczenia, tym dziwniejsze rzeczy potrafią się zdarzyć – i nie należy się tym przesadnie przejmować – ale podczas podstaw każdy najmniejszy błąd powinien zostać sukcesywnie eliminowany.
19.09
Tym razem cały trening spędziliśmy w objęciach zbroi, szlifując jukendo – co tym razem oznaczało brak czasu na kata – chociaż podczas przerwy udało się nam wygospodarować parę minut by przećwiczyć to i owo. W jukendo kata uwielbiam to, że można szlifować formy zarówno bez (jak w większości budo), ale też i w zbroi, pozwalając atakom dotrzeć do celu.
Dzięki temu można raz na jakiś czas sprawdzić, czy przypadkiem dystans nie jest zbyt duży, lub ciosy zbyt markowane, a kamae prawidłowe i mocne. Ponownie też początkowa godzina, którą zawsze spędzamy na podstawach, została powierzona w nasze, a właściwie Akiry, ręce (choć to ja byłam odpowiedzialna za rozgrzewkę – niemalże cały mój zasób japońskiego słownictwa to limitowana liczba części ciała, które można rozciągać lub którymi można krążyć). Prawie w każdym przypadku, trening zaczyna się od konkretnego zestawu ćwiczeń, o wzrastającym poziomie trudności i ilości ruchu po obu stronach – poczynając od powtórzenia, jak powinno wyglądać przejście do kamae i naore, aż do motodachi i atakującego będących w ruchu i wykonujących ataki – by nauczyć się kontratakować i wchodzić w odpowiedni dystans. Może to się wydawać nudne, powtarzać to samo dzień w dzień, ale jest w tym pewien komfort – nikt nie gubi się podczas skomplikowanych ćwiczeń, bo elementy dodaje się stopniowo i jedna technika jest logicznym następstwem poprzedniej. Ostatnio również usiłujemy znaleźć maksymalny dystans, z którego można wyprowadzić prawidłowy atak – co wymusza wyprostowanie rąk, odpowiednią postawę bokiem (hanmi), ugięcie lewej nogi w kolanie i wyprostowanie prawej – wszystko to składa się na kilka-kilkanaście cennych centymetrów. Łatwo powiedziane! By ostatecznie się dobić, potrenowaliśmy trochę elementów przydatnych w shiai, a zakończyliśmy na kilku krótkich walkach do jednego lub dwóch punktów.
20.09
Za dwa tygodnie będę już pakować walizkę. Prawdopodobnie w momencie, gdy ta część dziennika ujrzy światło dzienne, będę już w Polsce – na szczęście to, czego się tutaj nauczyłam, zostaje ze mną – albo raczej ze mną wraca:)
Dzisiaj pracowaliśmy nad bazowymi ćwiczeniami przez cały trening – bo okazało się, że możemy mieć egzamin już w piątek, czyli za dwa dni. Tym razem to na mnie spoczął obowiązek poprowadzenia początkowej części, czyli powtórki podstaw – od kamae aż do pchnięć z większego dystansu i w ruchu. Chociaż zdarza mi się czasem wahać przy komendach, to chyba nie poszło mi aż tak źle. Na pewno – jak zawsze – mogło być lepiej, jak to mawia sensej – „dobrze, aaaale…”. Później płynnie przeszliśmy do ćwiczeń nad skracaniem dystansu, przejmowaniem kontroli nad środkiem i właściwymi reakcjami na działania przeciwnika.
Po krótkiej przerwie, trening zakończyliśmy omówieniem i powtórką tego, co nas czeka na egzaminie – bardzo bardzo wkrótce. Oczywiście nie jest to dla nas nic nowego, ale zawsze znajdą się jakieś elementy, które można wykonać lepiej – stąd wracamy do nich codziennie.
To jest pierwsza część zapisków Klary, pełniącej rolę tłumacza i gościnnego autora w serwisie Jukendo World, która niedawno zaczęła trenować jukendo i zdecydowała się przyjechać do Japonii na trzy miesiące by zgłębić tajniki tej sztuki walki, wraz ze swoim partnerem Łukaszem.
Odpowiedź