Podróż do serca Jukendo – Klara – dni 58-61

17.09

Niedziela – czas na kolejne zajęcia kulturalno-rekreacyjne, a dokładniej podróże. Tym razem bardziej małe niż duże, czyli całodniowy wypad do Gifu – jednak nie po to, by trenować (choć powiem szczerze, że żałuję, ostatnio było świetnie, choć niełatwo), a żeby zwiedzać. Wypełniliśmy ten dzień przygodami od samego rana, od pierwszej podróży lokalnymi taksówkami, aż do schodzenia z góry zamkowej ścieżką medytacji, która prawdopodobnie była oznaczona jako dość niebezpieczna, ale jako że nie jesteśmy w stanie rozczytać tablic informacyjnych, jakoś zeszliśmy na dół w jednym kawałku.

Ciekawi mnie tylko, dlaczego zawsze staje na tym, by w niedziele, kiedy tylko nie trenujemy, uprawiać ekstremalne spacery pod mniej lub bardziej strome góry. To chyba po prostu ścieżka budo:) Wzmacnianie ciała i charakteru jednocześnie.

 

18.09

I z powrotem do dojo – tym razem z misją dopieszczenia podstaw, technik harai, z dodatkiem sporej dawki ruchu, ciągłych ataków, podwójnych, a nawet potrójnych – nidan i sandan waza – co oznaczało ciężką pracę po obu stronach, motodachi – nauczyciela i atakującego. Rola motodachi w jukendo jest absolutnie kluczowa, bo to od niego zależy, czy druga osoba wykona prawidłowy atak, czy nauczy się instynktownie wykorzystywać nadarzające się otwarcia – bo choć podczas podstaw są one duże i bardzo wyraźnie zaznaczone, to już przy walce – shiai – o sukcesie decydują ułamki sekund.

Stąd rola motodachi nie tylko by zapewnić cel do pchnięcia, ale też żeby nie przeszkadzać, a przede wszystkim pomóc w prawidłowym ataku. Przy okazji to dobra szansa, aby popracować nad własnymi problemami, jak zachowanie dobrej postawy czy upewnienie się, że biodro nie zmienia magicznie swojego położenia. W późniejszych etapach, gdzie dochodzi ruch obu osób, zaawansowane techniki, w tym kontrataki, podstawy lubią gdzieś się zagubić. To normalne, że w ferworze walki im mniej ktoś ma doświadczenia, tym dziwniejsze rzeczy potrafią się zdarzyć – i nie należy się tym przesadnie przejmować – ale podczas podstaw każdy najmniejszy błąd powinien zostać sukcesywnie eliminowany.

 

19.09

Tym razem cały trening spędziliśmy w objęciach zbroi, szlifując jukendo – co tym razem oznaczało brak czasu na kata – chociaż podczas przerwy udało się nam wygospodarować parę minut by przećwiczyć to i owo. W jukendo kata uwielbiam to, że można szlifować formy zarówno bez (jak w większości budo), ale też i w zbroi, pozwalając atakom dotrzeć do celu.

Dzięki temu można raz na jakiś czas sprawdzić, czy przypadkiem dystans nie jest zbyt duży, lub ciosy zbyt markowane, a kamae prawidłowe i mocne. Ponownie też początkowa godzina, którą zawsze spędzamy na podstawach, została powierzona w nasze, a właściwie Akiry, ręce (choć to ja byłam odpowiedzialna za rozgrzewkę – niemalże cały mój zasób japońskiego słownictwa to limitowana liczba części ciała, które można rozciągać lub którymi można krążyć). Prawie w każdym przypadku, trening zaczyna się od konkretnego zestawu ćwiczeń, o wzrastającym poziomie trudności i ilości ruchu po obu stronach – poczynając od powtórzenia, jak powinno wyglądać przejście do kamae i naore, aż do motodachi i atakującego będących w ruchu i wykonujących ataki – by nauczyć się kontratakować i wchodzić w odpowiedni dystans. Może to się wydawać nudne, powtarzać to samo dzień w dzień, ale jest w tym pewien komfort – nikt nie gubi się podczas skomplikowanych ćwiczeń, bo elementy dodaje się stopniowo i jedna technika jest logicznym następstwem poprzedniej. Ostatnio również usiłujemy znaleźć maksymalny dystans, z którego można wyprowadzić prawidłowy atak – co wymusza wyprostowanie rąk, odpowiednią postawę bokiem (hanmi), ugięcie lewej nogi w kolanie i wyprostowanie prawej – wszystko to składa się na kilka-kilkanaście cennych centymetrów. Łatwo powiedziane! By ostatecznie się dobić, potrenowaliśmy trochę elementów przydatnych w shiai, a zakończyliśmy na kilku krótkich walkach do jednego lub dwóch punktów.

 

20.09                                                                                                                                    

Za dwa tygodnie będę już pakować walizkę. Prawdopodobnie w momencie, gdy ta część dziennika ujrzy światło dzienne, będę już w Polsce – na szczęście to, czego się tutaj nauczyłam, zostaje ze mną – albo raczej ze mną wraca:)

Dzisiaj pracowaliśmy nad bazowymi ćwiczeniami przez cały trening – bo okazało się, że możemy mieć egzamin już w piątek, czyli za dwa dni. Tym razem to na mnie spoczął obowiązek poprowadzenia początkowej części, czyli powtórki podstaw – od kamae aż do pchnięć z większego dystansu i w ruchu. Chociaż zdarza mi się czasem wahać przy komendach, to chyba nie poszło mi aż tak źle. Na pewno – jak zawsze – mogło być lepiej, jak to mawia sensej – „dobrze, aaaale…”. Później płynnie przeszliśmy do ćwiczeń nad skracaniem dystansu, przejmowaniem kontroli nad środkiem i właściwymi reakcjami na działania przeciwnika.

Po krótkiej przerwie, trening zakończyliśmy omówieniem i powtórką tego, co nas czeka na egzaminie – bardzo bardzo wkrótce. Oczywiście nie jest to dla nas nic nowego, ale zawsze znajdą się jakieś elementy, które można wykonać lepiej – stąd wracamy do nich codziennie.

 

To jest pierwsza część zapisków Klary, pełniącej rolę tłumacza i gościnnego autora w serwisie Jukendo World, która niedawno zaczęła trenować jukendo i zdecydowała się przyjechać do Japonii na trzy miesiące by zgłębić tajniki tej sztuki walki, wraz ze swoim partnerem Łukaszem.

Odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: