13-08-2017
Niedziela – dzień wolny.
Ale ten czas leci! Dzisiaj pojechaliśmy do Kioto, by zobaczyć trochę więcej kraju, w którym przyszło nam mieszkać przez te miesiące. Wspięliśmy się na szczyt góry Inari, wybrawszy walkę z pająkami i innymi morderczymi insektami zamiast ze stadem turystów – głównie dlatego, że zboczyliśmy z uczęszczanej trasy na rzecz wąskiej, wiodącej po niewielkich kamiennych stopniach.
To jedno ze wspomnień, o których można będzie długo opowiadać wieczorami w pubie. Zobaczyliśmy (i spróbowaliśmy) też nieco innych atrakcji, jakie Kioto ma do zaoferowania przed powrotem do domu by nabrać sił przed wyzwaniami nadchodzącego tygodnia.
14-08-2017 – dwudziesty trening
Informacja o tym, że poniedziałkowy trening będzie dłuższy niż zwykle nie ucieszyła mnie tak, jak poiwnna, jako że wojaże dnia poprzedniego sprawiły, że nie wyspałam się wystarczająco. W dojo był, jak na to miejsce, niezły tłok – oprócz naszej piątki jeszcze kilku kendoków, a także dwóch dzielnych nowicjuszy, którzy zdecydowali się chwycić za mokuju – Nathan, Amerykanin, by doświadczyć sztuki walki po raz drugi w życiu i Conrad sensei, ktoś, kogo nazwisko jest znane w świecie budo, ale kto nie miał jeszcze styczności z dźganiem ludzi w tym konkretnym stylu. Było to niezwykle ciekawe widzieć różnicę pomiędzy kimś, kto ma tonę doświadczenia w walce rozmaitym orężem, a kimś, kto posługuje się na co dzień głównie Playstation.
Po początkowej powtórce wszelakich podstaw odwiedziło nas dwóch szanowanych sensejów, by sprawdzić, jak sobie radzimy i czy naprawdę nie potrzebujemy natychmiastowej interwencji – między innymi sensej Sato, którego miałam okazję poznać podczas seminarium w Wielkiej Brytanii. By pokazać się z dobrej strony, musiałam zebrać się w sobie, nie ważne, jak niewiele siły mi tego dnia zostało. Senseje wprowadzili nam kilka nieznacznych, ale wiele dających zmian, na tyle skutecznych, że niejednokrotnie byłam absolutnie zaskoczona, że udawało mi się coś z taką łatwością wykonać. Moja strategia ‘co się nie umie, to się dowygląda’ chyba się sprawdziła, choć starałam się popełniać jak najmniej błędów – to jednak w momentach, w których wiem, że mam problem, po prostu skupiałam się na celu i starałam pokazać charakter i determinację. Chyba odniosło to pozytywny skutek, bo po treningu nadszedł czas na japońskie słodkości – te z fasolą mogłabym jeść kilogramami (choć wtedy musiałabym chyba poszerzyć do :))
15-08-2017 – dwudziesty pierwszy trening
Amerykańska epidemia szaleje, pochłaniając coraz to nowe ofiary – trening był więc lekki, co było zbawieniem po dniu poprzednim. Cały czas staram się wcielać wszystkie rady w życie (uwierzcie mi, mogę w nich przebierać, tyle ich dostaję), naprawiając stare i coraz to nowe błędy i problemy.
Ćwiczenie podstaw nie znaczy więc, że się nudzę – zawsze istnieje możliwość poprawy czegoś tak, by było jeszcze szybsze, bardziej precyzyjne, skuteczniejsze. Stąd też nacisk na właśnie te elementy. Wprowadziliśmy kilka nowych ćwiczeń i wykończyliśmy się podczas kata. Formy wykonywane w jukendo są niezwykle trudne głównie przez ich timing, który, wykonywany dobrze, ma swój konkretny cel i przydaje się w walce – coś, czego często brakuje w innych sztukach walki, jeśli mowa o kata.
To jest pierwsza część zapisków Klary, pełniącej rolę tłumacza i gościnnego autora w serwisie Jukendo World, która niedawno zaczęła trenować jukendo i zdecydowała się przyjechać do Japonii na trzy miesiące by zgłębić tajniki tej sztuki walki, wraz ze swoim partnerem Łukaszem.
Odpowiedź