Autor: Nuno Vieira de Almeida
21 lipca 2018
Szybka dwudziestominutowa przejażdżka pociągiem sprawia, że znajdujemy się w Kasugai i poza komfortem klimatyzowanego pociągu – a zamiast tego w bezlitosnym japońskim upale. Po kilku minutach oczekiwania zjawił się sensej Terada by nas podrzucić. Dobrze było go znowu zobaczyć, a jeszcze lepiej w ogóle mieć okazję trenować pod okiem hachidana hanshi, który, do tego, podwozi Cię do dojo! Gdy tam dotarliśmy, około 10 jukendoków Jietai czekało już na nas, co brzmi dość obiecująco. Cyfry na termometrze usiłowały przekonać nas, że powinniśmy zajmować się czymś zupełnie innym, jak układaniem pasjansa lub pływaniem. 36 stopni Celsjusza i około 40 procent wilgotności. Świetnie!
Jako, iż byłem tym “nowym”, a sensej Jieitai niestety nie wyrobił się na nasz trening, sensej Terada poprosił mnie o zademonstrowanie “portugalskiej” rozgrzewki. Zacząłem więc od standardowych ćwiczeń, które poprzedzają nasze treningi kendo, jednak w pewnym momencie zorientowałem się, że obecni patrzą na mnie coraz dziwniej i nie do końca wiedzą, co mają robić. Aha, w porządku, taka rozgrzewka to nie jest coś, co zdarza się często w jukendo. Wybaczcie, ale skoro mnie o to poproszono, to nie mam wyjścia! W końcowej fazie, pokazałem też różne rodzaje rozciągania i ćwiczeń skoncentrowanych na poprawie mobilności, co chyba pozwoliło wszystkim trochę się rozluźnić. Jednak po tym nadszedł czas na prawdziwy trening.
Zaczęliśmy dość spokojnie, po założeniu bogu (ale tylko kata-ate, bez mena) przeszliśmy do kamae i naorei, czegoś, co będziemy powtarzać na każdym treningu z sensejem Teradą. Przyjmowanie kamar jest bardzo ważne w jukendo, gdyż pierwszy atak następuje prawie natychmiastowo po tym, więc ważna jest psychiczna i fizyczna gotowość od samego początku. Do tego jest tam wiele detali, na które trzeba zwrócić uwagę: czy sposób, w jaki ustawione są nogi, pozwala na ich szybką pracę? Czy postawa jest stabilna, a kolana rozluźnione? Czy hanmi osłania cele, czy otwiera drogę broni przeciwnika wprost do serca? Czy chwyt lewej ręki jest zrelaksowany, a prawy łokieć w dobrym położeniu, by błyskawicznie prześlizgnąć się na przód klatki piersiowej i zablokować pchnięcie w silnym shime? A to tylko mały ułamek z rzeczy, na które trzeba uważać przyjmując kamae. I to wszystko nie zapominając o odpowiednim nastawieniu, które powinno wszystkiemu towarzyszyć. Spędziliśmy trochę czasu nad kamae i naorei, a gdy sensej Terada wyraził swoją aprobatę (słynne: “prawie OK, aaaale”), przeszliśmy do praktyki chokutotsu sanbon, pracując nad obydwoma ruchami (pchnięciem: tsuite i wycofaniem broni, nuite, do biodra, jednym z elementów zanshin), a później kontynuowaliśmy to już w parach, podczas chokutotsu.
I ćwiczyliśmy to długo! Później nadszedł czas na katotsu i datotsu, czyli podstawowe ataki z arsenału jukendo. Ćwiczenia zaczęły być coraz bardziej skomplikowane: stosowaliśmy techniki, takie jak nidan-waza (dwa pchnięcia jedno po drugim) i renzoku waza (naprawdę da się poruszać nogami i rękoma w tym samym momencie?). Szczególnie ta ostatnia zajęła nas na dłuższy czas. Osobiście, było to dla mnie dość skomplikowane, ale jednocześnie pouczające, gdyż dzięki temu zrozumiałem proces treningowy stojący za jukendo i budowaniem ćwiczeń jedno po drugim tak, by pracować nad różnymi aspektami tej sztuki walki. Uzmysłowiło mi też, jak ważna jest rola motodachi i ćwiczenie się w niej by umożliwić postępy w jukendo. To coś, nad czym będę się męczył podczas pobytu w Japonii i o co muszę zadbać po powrocie do domu.
Po ponad dwóch godzinach treningu, zegar nieubłaganie tykał i nadszedł czas na założenie pełnej zbroi, wraz z menem i kolejne ćwiczenia. Teraz dopiero zaczęły się te najtrudniejsze: shou-ippon, dai ichi geiko (motodachi pomaga atakującemu otwierając się na ataki), daini geiko (gdzie motodachi już w takim stopniu nie pomaga). Kiedy zbliżał się czas zakończenia treningu (a leci on szybko, gdy ktoś usiłuje cię zadźgać), zostało zaledwie 20 minut na shiaigeiko i trochę więcej shou-ippon, byśmy doszli do domu na własnych chwiejących się nogach – ledwo.
Po treningu dowiedziałem się, że niektórzy z młodszych Jietai kiedyś ćwiczyli też kendo, więc próbowaliśmy trochę pokonwersować w uniwersalnym języku migowym budo.
Po pierwszym treningu uznaję za sukces, że nie zemdlałem, ani nie zatrzymał mnie upał – mały krok dla człowieka…
*To część cyklu wpisów gościnnego autora Nuno, z Porto w Portugalii.
Odpowiedź