*To jest pierwsza część zapisków Klara, pełniącej rolę tłumacza i gościnnego autora w serwisie Jukendo World, która niedawno zaczęła trenować jukendo i zdecydowała się przyjechać do Japonii na trzy miesiące by zgłębić tajniki tej sztuki walki, wraz ze swoim partnerem Łukaszem.*
2017-07-20 – Czwartek, drugi dzień w Japonii, pierwszy trening
58 kg, poziom tkanki tłuszczowej 30%
Jedynym, co przychodzi mi na myśl w tych warunkach, jest zagadka jak można oddychać przy takiej pogodzie, już nie mówiąc o jakichkolwiek ćwiczeniach. Istotą pierwszego dnia, prócz samych podstaw treningowych, było też zaznajomienie się z nowym rytmem, drogą do dojo i technicznymi różnicami (szczególnie z drewnianą podłogą, jako iż w Białymstoku, z wielu powodów, jesteśmy zmuszeni trenować na matach do aikido – więc twarde zderzenie z japońską rzeczywistością przy fumikomi potrafi zaboleć). Sprzęt, a w szczególności kata (naramiennik) i tare ze specjalną pętlą robią ogromną różnicę – zapewniają większą swobodę ruchów w porównaniu do tych, które wcześniej miałam na sobie… może nawet zbyt dużą, w moim przypadku. Sensei jest tak miły, jakim go zapamiętaliśmy z majowego seminarium i nie szczędzi pochwał – choć widzę, że zauważa każdy z miliona naszych błędów, jednak oszczędza przesadnej krytyki i skupia się na najbardziej pilnym problemie, co przynosi zauważalne rezultaty.
Co zaskakujące, rozgrzewkę zrobiliśmy na podjeździe pod domem senseja, trenując pchnięcia na specjalnych palikach wbitych w ziemię – pozwoliło to oszczędzić żywych ludzi przed nieporadnymi ciosami kogoś o poziomie poniżej zero (mnie). Sama idea jukendo jest całkiem prosta i nie różni się zbytnio od tego, co zostało nam przybliżone podczas majowego seminarium, sama ilość wskazówek i uwag, jakie dostajemy, oznacza, że pozornie proste ruchy okazują się nie być tak łatwe. Dodatkowo, mam przeogromny jet lag, objawiający się kolejnymi bezsennymi nocami, co na pewno nie pomaga.
Wieczorem biorę udział w pierwszym w życiu treningu naginaty w centrum sztuk walki prefektury Aichi, który robi ogromne wrażenie na osobie nie mającej wcześniej styczności ze sztukami walki w rozwiniętej odsłonie. Czuję się głupio wśród tych wszystkich doświadczonych osób. Naginata okazuje się najtrudniejszą z broni jakimi przyszło mi trenować, głównie ze względu na swoją długość, sposób poruszania się a w szczególności zmiany pozycji ciała i kamae. To, czego nie robi się w jukendo czy kendo – zmiana stron z prawej na lewą, czy ze stania bokiem na stanie frontem, połączone z koniecznością przesuwania dłoni, sprawia, że ciężko to wszystko ogarnąć. Na szczęście w kącie dojo stoi manekin ubrany w lepsze bogu, niż w wielu klubach w Polsce, który wielkodusznie pozwolił mi się okładać przez ponad godzinę.
2017-07-21 – Piątek, drugi trening
58 kg, poziom tkanki tłuszczowej 29.2%
Dzień treningowy znów zastał nas na podjeździe. Tym razem miałam skupić się na tym, by pchnięcie było prowadzone w linii prostej, bez chybotania do góry czy na boki, szybko i skutecznie. Odkryłam też, że przeprostowuję lewą rękę, co sprawiło, że była obolała po wczorajszym treningu, stąd na kolejnym poświęciłam temu sporo więcej uwagi. „Ruchome biodra” to jedna z zaraźliwych chorób, na jakie podatni są początkujący, których prawe dłonie nie są jeszcze przyzwyczajone, by po każdym pchnięciu wracać w linii prostej na swoje miejsce na kolcu biodrowym – i najczęściej kończą zbyt nisko i/lub poza ciałem. Dodatkowo, jukendo ma wyjątkowo agresywny sposób poruszania się, gdzie bardzo często początkowy atak przypomina rozpędzoną szarżę, mającą na celu jak najszybszą eliminację przeciwnika. Brzmi to stosunkowo banalnie (jak większość podstaw), jednakże jest trudne do wykonania bez stracenia najważniejszych podstawowych elementów. Bardzo powoli zaczynam przyzwyczajać się do poleceń i kojarzyć je z ćwiczeniami. Kamae i naore wciąż wymagają ogromnej ilości pracy, by osiągnąć chociażby zadowalający poziom, jednak już mam jakieś pojęcie jak te postawy powinny wyglądać. Ten trening był dłuższy niż zazwyczaj – do około 16, z przerwą na lunch z sensejem, jako iż Simon i Ewa pojechali na zajęcia kaligrafii – shodou. Mimo zmęczenia, udało się nam wrócić samodzielnie do domu pociągiem, co było równocześnie niespodzianką i sukcesem samym w sobie.
2017-07-22 – trzeci trening
57.9Kg, poziom tkanki tłuszczowej 29.9%
To sylwetka znalazła się dzisiaj w centrum uwagi. Podczas pchnięcia przechylam się do tyłu w górnej części ciała, choć tego nie czuję, zamiast zachować prostą pozycję i balans. By to zwalczyć, mam pochylić się do przodu (oszukać własne ciało), co powoduje, że się prostuję. Brzmi dziwnie, lecz działa. Moje lewe ramię przestało się przeprostowywać (czy też wyginać nie w tę stronę, co trzeba), chociaż nadal boli – nie róbcie tego w domu. Zajęliśmy się też poważniej pracą nóg, skupiając na odbiciu tak, by cała energia miała począrek w dużym palcu prawej stopy. Do tego konieczne jest, by w kamae była ona zwrócona do środka, a nie pod kątem prostym względem lewej – jak często mi się zdarza. Robiliśmy też sporo ćwiczeń z fumikomi, małych szybkich kroczków. Zważywszy na to, że odkryłam jak to robić jakieś dwa tygodnie wcześniej, jestem z siebie dumna, że zdarza mi się uzyskać ładny dźwięk, a do tego nie podskakuję zbytnio ani nie robię tego przesadnie w miejscu. Żeby nie było tak cudownie, moje palce u stopy są zadarte do góry, więc muszę skupić się na trzymaniu ich przy podłodze aż do momentu tupnięcia. Inne części ciała też mają tendencję do poruszania się w niewłaściwych płaszczyznach, szczególnie ramiona gdy są spięte. Prawy bark powinien być rozluźniony, bo jego praca polega na podniesieniu ręki do poziomu klatki piersiowej, równo z mokuju, a nie na włożeniu siły w pchnięcie. Łatwo powiedzieć, ciężej zrobić.
2017-07-23 – dzień wolny
57.9Kg, poziom tkanki tłuszczowej 29.2%
Niedziela to dzień wolny od treningu, wybraliśmy się więc do Osu Kannon by zwiedzić jedno z ciekawszych miejsc w pobliżu, z mnóstwem świątyń i ogromnym targiem pełnym różnorakich sklepów i knajpek. Popołudnie zaś spędziliśmy na Festiwalu Piwa Niemieckiego, czyli Oktoberfeście w środku lipca.
Odpowiedź