27.08.2017
Niedziela – trening!
Dzisiaj pojechaliśmy po raz pierwszy do Gifu aby potrenować z tamtejszą sekcją jukendo. Tak, nie pomyliłam się pisząc to, po raz pierwszy trenowaliśmy z kimś oprócz senseja (lub większej ich liczby) i naszej małej grupy. Do tego zobaczyłam dzieci (z odpowiednio dopasowanymi do ich wzrostu mokuju) – i choć to były dopiero ich początki, mogę śmiało stwierdzić, że za kilka lat będą w tym świetni. My z kolei ćwiczyliśmy z tymi, którzy już niezaprzeczalnie tacy są. I wcale nie speszyła ich ta dziwna zagraniczna dziewczyna z tatuażami, bo gdy tylko założyłam bogu stałam się kimś, któremu śmiało stawili czoła. Kolejny raz sprawdziło się to, co wielokrotnie słyszałam – jak delikatne i zabawne potrafi być jukendo – i to nawet podczas walki, co wydaje się całkowicie wbrew militarnemu pochodzeniu tego sportu. Zanim jednak przeszliśmy do ćwiczeń z grupą, musieliśmy udowodnić, że wiemy, którym końcem broni się dźga. Wykonaliśmy najbardziej podstawowe ćwiczenia, pozostawiając chyba pozytywne wrażenie, bo następne wykonywaliśmy już wszyscy razem. Po jukendo, nadszedł czas na odrobinę tankendo, które cały czas jest dla mnie wyjątkowo trudne. Działam trochę w trybie zerojedynkowym, więc po miesiącu szlifowania jukendo, w którym używa się jednak odwrotnego kamae, przestawienie się na tankendo w mgnieniu oka nie jest zbyt łatwe. Jednak wiem, do czego powinnam dążyć i robię to krok po kroku. Po kolejnej przerwie, przełożyliśmy futony z powrotem na lewą stronę (ciała), nałożyliśmy kata i zrobiliśmy kilka rund jukendo jigeiko, czyli walki ćwiczebnej.
Zdecydowanie muszę to robić częściej, bo nawet jeśli uda mi się stworzyć okazję do pchnięcia, rzadko potrafię to wykorzystać (co dość mocno szokuje i mnie i moich przeciwników… cóż :)) Ja dziwię się, że bezproblemowo mogłabym dokończyć atak i zdobyć punkt, a osoba naprzeciwko, że tego nie robię, pomimo iż droga stoi otworem. Ostatnia walka stoczyła się między drużyną japońską, a polsko-nowozelandzką. Walczyliśmy dzielnie, kropka:).
28.08.2017
Poniedziałek zawsze oznacza początek, tym razem był to początek przygody z nowym miejscem. Choć mieliśmy trenować w nowym dla nas miejscu, to przez jakieś zamieszanie okazało się, że jesteśmy skazani na jedno z pomieszczeń konferencyjnych w tym samym kompleksie budynków. Cóż, wystarczająco obszernym, by poćwiczyć tam kata.
Co zabawne, trenujemy kata niemalże wszędzie, gdzie tylko się da, więc po miesiącu powinniśmy móc je wykonać nawet w środku nocy, nie ważne gdzie. Na dzień dzisiejszy, jako shikata, nie potrzebuję już podpowiedzi ile kroków wykonać i w co celować, więc dostaję mnóstwo rad dotyczących mojej sylwetki, ułożenia stóp i sposobu, w jaki je przesuwam. Wszystko to sprawia, że niejednokrotnie zdarzyło mi się pogubić, starając się wcielić wszystko, co słyszę, w życie – wtedy muszę się rozluźnić i pozwolić sobie wpaść w rytm form kata, zamiast przesadnie skupiać się na trzymaniu łokcia w konkretny sposób (poświęcając całą resztę i przestając ruszać się płynnie). Wszystko w swoim czasie. Mimo wszystko udało się nam wykonać wszystkie z form, do tego nauczyłam się w końcu drugiej strony – uchikata (tę zazwyczaj wolę). Muszę przyznać, że zazdroszczę tym, którzy dają radę utrzymać ‘poker face’ podczas kata, nie ważne, co dzieje się dokoła. Ja nie umiem powstrzymać uśmiechu, kiedy coś idzie zupełnie nie tak, ktoś się pomyli, albo powie coś zabawnego – a zdarza się to ciągle, a nie raz na miesiąc:)
29.08.2017
Dzisiaj trenowaliśmy w dojo, z którym wiążą mnie najmocniejsze uczucia – w Kasugai. Trochę się za nim stęskniłam w ciągu ostatnich dni. Podczas dzisiejszego treningu ćwiczyliśmy podstawy jukendo w najróżniejszych kombinacjach, dystansach, w ruchu, a także w sytuacji, kiedy przeciwnik sam nie oferuje otwarcia, tylko trzeba przejąć inicjatywę. Moje kamae zostało jeszcze bardziej, że tak powiem, ‘podkręcone’, dzięki czemu pchnięcie jest jeszcze krótsze i silniejsze – choć nie powiedziałabym, żeby ta pozycja była specjalnie komfortowa. Wydaje mi się, że to jest ten moment, kiedy wszystkie elementy zaczynają powoli układać się w całość, jednak nie zdarzy się to w przeciągu jednej nocy… ani jednego miesiąca. To właśnie ta wspaniała strona budo – kiedy ćwiczysz małe i z pozoru nieistotne rzeczy, które nagle nabierają sensu, gdy nada się im odpowiednią perspektywę.
Niewiele jest równie magicznych uczuć jak to, kiedy reagujesz całkowicie instynktownie, zanim uświadomisz sobie nawet, że ktoś Cię atakuje, z jaką prędkością to czyni, w co celuje, jak jest daleko, zanim te wszystkie informacje dotrą do i zostaną przeanalizowane przez mózg, by można było podjąć decyzję, co do wykonania ruchu. Po krótkiej przerwie, przerzuciliśmy futony na drugą stronę i potrenowaliśmy trochę tankendo, kończąc na wszystkich formach tankendo kata.
30.08.2017
Dziś, z kolei, trening odbył się w lokalnym centrum sportu w Kasugai. Z różnych powodów byliśmy z sensejem tylko we trójkę (sensej, Akira i ja), więc dzisiaj naprawdę nie było za kim się skryć i nasze podstawy zostały dogłębnie przeanalizowane. Aktualnie próbuję cofnąć nieco moją prawą rękę – nieco za miejsce, w którym mam kolec biodrowy, czyli tam, gdzie miałabym rękę będąc mężczyzną. Dzięki temu moje pchnięcie jest jeszcze krótsze i mocniejsze, jednak nie mogę przyzwyczaić się do tej pozycji, co wpływa, obecnie, na całą moją sylwetkę. Tak bywa, że jak tylko wydaje ci się, że już coś wiesz i umiesz, to zmiana, choćby niewielka, w jednym elemencie, powoduje, że ponownie wszystkie klocki muszą zostać poprawione, by tworzyły harmoniczną całość.
Podobnie jak w poprzednie dni, także i dzisiaj ćwiczyliśmy trochę tankendo, tym razem wprowadzając trochę nowinek, jak szybka wymiana ciosów w parze. To trochę żenujące, kiedy patrzę na filmy kręcone przez senseja, z pełną świadomością, że nie jestem jedyną osobą, która je zobaczy – a dane ćwiczenie wykonuję po raz pierwszy, co, jak się możecie domyślić, oznacza, że jest dalsze od ideału niż Polska od Japonii. W Takedo moim obecnym celem nadal jest skupienie się na absolutnych podstawach, więc jeśli muszę zrobić coś szybciej, nie dziwota, że bazowe elementy zaczynają rozłazić się w szwach. Zakończyliśmy, jak to często bywa, formami kata – ośmioma jukendo i siedmioma tankendo. Tym razem mogliśmy wybrać stronę, po której chcieliśmy się znaleźć. Bez wahania wybrałam uchikata, która jest moją ulubioną, podobnie jak w kendo uchidachi – nawet jeśli w tym przypadku to mnie należy winić jeśli coś pójdzie nie tak:)
To jest pierwsza część zapisków Klary, pełniącej rolę tłumacza i gościnnego autora w serwisie Jukendo World, która niedawno zaczęła trenować jukendo i zdecydowała się przyjechać do Japonii na trzy miesiące by zgłębić tajniki tej sztuki walki, wraz ze swoim partnerem Łukaszem.
Odpowiedź